11. Triumf spokoju.

Triumf spokoju.
Siedzi właśnie naprzeciw mnie. Rozłożyliśmy się wspólnie na drewnianej podłodze – ja pod jedną ścianą a on pod drugą. Nie spuszcza ze mnie wzroku i chyba burzliwie rozmyśla. Wnioskuję to po wyrazie jego twarzy, która co sekundę przybiera inną emocję. Wieniec laurowy na jego głowie jest delikatnie przekrzywiony – to dlatego że nie spaliśmy najlepiej a rano nie zdążyliśmy doprowadzić się do względnego porządku. Obserwuje każdy ruch moich palców po klawiaturze, może domyśla się, że piszę o nim. Ale milczy. Co jakiś czas drga w rytm zapętlonej piosenki, ale przecież nie przyzna się, że też lubi Arcade Fire. Po prostu jest tu – wszędzie – razem ze mną.

To nie jest prosta ani oczywista znajomość. Nie pamiętam jak było między nami wcześniej. Wiem, że w pewnym momencie wyrzuciłam go za drzwi wraz z całym jego dobytkiem emocjonalnym – bo materialnego nie miał – i kazałam spierdalać. Nie umiałam wtedy znaleźć lepszego słowa. Uparłam się, że nauczę się żyć bez niego, tak jak podobno można żyć bez mięsa albo bez wartości. Przecież co drugi człowiek na ulicy jest albo wegetarianinem lub pustym głupcem.

Był uparty. Co jakiś czas zjawiał się pod moim oknem i krzyczał bym wyjrzała. Gdy padało stawał u mych drzwi. Nie narzucał się, chciał tylko wiedzieć czy wszystko jest w porządku. Czy radzę sobie bez niego. Upewniał mnie, że wróci gdy tylko będę chciała, że zawsze jest i zawsze będzie dla mnie.
Nic nie drażniło mnie bardziej niż on. Znajdowałam sobie kolejne przeszkody i problemy, strzelałam sobie nawet w łokcie, bo obydwa kolana już dawno były podziurawione od kul. Lgnęłam do bólu, do niepokoju, do smutku, do negatywnych emocji. Dawałam robić sobie emocjonalną krzywdę. Wszystko byle tylko zniechęcić go do powrotu. Ale wracał zawsze, zawsze pytał czy może pomóc i zwyczajnie być. I odchodził, gdy go odrzucałam.

A kiedy się wyszalałam, kiedy dotknęłam stopą dna (i resztkami sił się odbiłam) i kiedy dopuściłam racjonalną część mojej nudnej osobowości do głosu – zrozumiałam. Zrozumiałam, że być może nawet potrafię bez niego żyć. Ale nie chcę.
W gruncie rzeczy jesteśmy identyczni. Moje zachowanie niczym nie różni się o jego zachowania. Robił to co i ja robię – spotkało mnie to samo co sama zrobiłam jemu. Przejrzałam na oczy w krytycznym momencie. I postanowiliśmy się ze sobą przeprosić. Ja i mój spokój.
Potrzebuję go tak samo jak on potrzebuje mnie.